Apeluję do rodziców, by wspierali swoje dzieci. Okazywali im miłość bezwarunkową, byli z nimi wtedy, kiedy te dzieci wołają o pomoc, proszą o nią. Kiedy widać, że tej pomocy potrzebują – mówi Beata, związana z nami mama transpłciowego dziecka
Agata
Jankowska: – Jak trafiłaś do Akceptacji? Dlaczego chciałaś, chcieliście z
mężem dotrzeć do
naszej organizacji?
Beata: – Jestem mamą dziecka transseksualnego, o czym dowiedziałam
się w 2016 roku, wtedy zostało zdiagnozowane.
Proces diagnozy trwał
dość długo i w tzw. międzyczasie poznaliśmy
rodzinę, która
doświadczyła takiej samej sytuacji jak my – mamy
starszego syna i cztery lata później
urodziła nam się córka, która okazała się dzieckiem
transpłciowym. Najistotniejszy jest jednak fakt,
że poznaliśmy się z tą
rodziną dzięki temu, że rozmawiałam o dysfunkcji
naszego dziecka z
nauczycielem od języka angielskiego, na który to
przedmiot moje
dziecko uczęszczało przed maturą. I właśnie ten
nauczyciel
zaproponował mi poznanie się z rodziną, która
mieszka niedaleko niego,
a także niedaleko nas. Zaproponował, że poda mój
numer telefonu i ktoś
z tamtej rodziny być może się z nami
skontaktuje, tzn. on był
przekonany, że na pewno ktoś zadzwoni, bo znał
tamtą rodzinę bardzo
dobrze. I rzeczywiście, mniej więcej po tygodniu
od tej rozmowy z
profesorem zadzwonił do mnie Tomek, który
wcześniej był Basią. I
poinformował mnie, że bardzo chętnie spotka się
ze mną jego mama, a ja bardzo chętnie z
tej propozycji skorzystałam. W przypadku osób transpłciowych nie ma jednoznacznej diagnozy… Polega ona przede
wszystkim na tym, że dziecko przechodzi badania
psychiatryczne. One są podstawą i jeśli
psychiatra stwierdzi, że osoba jest zdrowa pod kątem psychicznym, psychiatrycznym, to należy uznać, że
to co mówi, co czuje i odczuwa w kwestii
tożsamości, jest prawdą. Trzeba wówczas tego dziecka słuchać, pomagać mu, wspierać. Ja jako matka osoby transpłciowej otrzymałam
możliwość skorzystania z pomocy, wsparcia
drugiej mamy, drugiej rodziny, bardzo się
z tego ucieszyłam i skorzystałam z tej możliwości.
Spotkałyśmy się, uściskałyśmy bardzo serdecznie
i to, co ona mi
przekazała, to był kapitał, na bazie którego
mogłam budować wsparcie
przede wszystkim dla mojego dziecka, ale też dla
nas jako rodziców. To,
co usłyszałam od tej mamy, to uniwersalne
prawdy. Ona mi powiedziała:
– Masz słuchać dziecka. Nie ma na to badania
krwi, żadnych badań,
oprócz tych psychiatrycznych, a więc
najważniejsze i kluczowe jest
słuchanie tego, co to dziecko czuje i mówi.
Jak się spotkałyście z sąsiadką, to na jakim
byliście etapie
rodzinnym?
– Byliśmy jeszcze przed uzgodnieniem płci. Po
rozmowie z dzieckiem,
wstępnej diagnozie, badaniu psychiatrycznym, ale
przed wizytą u
endokrynologa i u seksuologa, czyli na bardzo
początkowym etapie.
Bardzo jestem wdzięczna sobie, że się odważyłam
porozmawiać z tym
nauczycielem od języka angielskiego, który
powiedział mi, że na pewno
warto spotkać się z taką rodziną, bo ona już
przeszła tę ścieżkę. Ich
sytuacja miała miejsce ponad 20 lat temu, wtedy
to się odbywało. Między Tomkiem a naszym
dzieckiem jest 15 lat różnicy, to były
więc inne czasy… Na pewno było im trudniej, bo nie było internetu ani wiedzy, która teraz jest dostępna. Profesor
powiedział: – Oni
przeszli tę ścieżkę, powiedzą, u jakich byli
specjalistów, po prostu, jak
przeszli cały ten proces, podzielą się z
państwem doświadczeniem,
porozmawiacie…
I usłyszałaś, że kluczowe jest to, by słuchać
dziecka?
– Tak. Moja rozmówczyni dała mi też ważną
praktyczną wskazówkę (byłyśmy na długim spacerze i dużo rozmawiałyśmy), co
robić, jak o
dziecko zapytają znajomi. No i co robić? Nie
zaprzeczać. Ale też mówić
to, co ja uważam, że mogę danej osobie
powiedzieć. Tzn. nie
wywnętrzać się każdemu pytającemu – to ja
podejmuję decyzję, ile i co
powiem. Ale – żeby nigdy nie zaprzeczać, że nie
ma takiej sytuacji. To
była superwskazówka, która potem przydała mi się
w życiu, bo poszłam
do pracy i tam słyszałam pytania… Zawsze znajdą
się tacy, którzy są
bardzo ciekawi, co tam, ale zdarzają się też
osoby, które bardzo by
chciały człowieka urazić, dotknąć, bo wiadomo,
że to są niełatwe
zdarzenia… Więc dostałam od tej mamy praktyczne
wskazówki. Ale
przede wszystkim dostałam moc zrozumienia,
empatii i namacalny
dowód, że to zjawisko jest, występuje i nie jest
takie straszne, bo jeżeli ta
rodzina to przeszła kilkanaście lat temu, jeżeli
jest szczęśliwą rodziną z
dzieckiem, które przeszło drogę uzgodnienia
płci, to my też tak możemy.
My też znajdziemy tę siłę. To było ogromne
wsparcie i przede wszystkim
– prawda w stu procentach, bo widzisz tego
człowieka, tę mamę i nie ma
ani trochę obawy, że „to nie są ludzie, tylko
ideologia.” Nie, widzisz, że to
są ludzie. Mało tego, kiedy już trochę się
poznałyśmy, to okazało się, że
ta mama pochodzi z miejscowości, w której
mieszkamy, kilka domów
dalej jest jej rodzinny dom. To takie układające
się puzzle… Zaczęliśmy
analizować, że poznaliśmy się w sąsiedzkich
okolicznościach, na jakimś
zebraniu w sprawie obwodnicy w naszej
miejscowości. Znamy się więc i
z tatą i z mamą, jeszcze biznesowo łączą nas
jakieś rzeczy… To była
więc od razu taka nić przyjaźni, zaufania i –
poczucie siły, bo oni sobie
poradzili, a więc i my sobie poradzimy. Historie
podobne do naszych się
zdarzają, mogą dotyczyć sąsiada, sąsiadki i
najbliższych, o których dziś
nie wiemy, ale za kilka lat możemy się o tym
dowiedzieć…
To był początek waszej drogi z wyciągniętą ku
wam pomocną
dłonią. Miałyście potem, podczas całego procesu,
kontakt, bo
rozumiem, że ten proces jest zamknięty?
– Tak, jest zamknięty. I cały czas mamy kontakt.
Co kilka miesięcy
spotykamy się, idziemy na kawę albo na spacer
lub po prostu dzwonimy
do siebie. Pozdrawiamy wszystkie nasze dzieci i
zwyczajnie czujemy
obecność drugiej przyjaznej rodziny. To jest
takie poczucie, że nie
jesteśmy sami, to nie dotyczy tylko nas, ale
wielu osób, i mamy na
wyciągniecie ręki, tak blisko, kogoś, kto też
dzieli się z nami swoim
doświadczeniem. U nich historia zakończyła się
fantastycznie –Tomek
ma teraz 30 parę lat i cztery lata temu ożenił
się z koleżanką, z którą
chodził do szkoły, bawili się razem, bo
mieszkali na jednym osiedlu. I teraz są małżeństwem.
Mało tego – wybudowali dom niedaleko naszego domu, aczkolwiek z Tomkiem nie mam kontaktu, przyjaźnimy się
z jego
rodzicami. Ja od jego mamy dostałam serdeczną
przyjaźń, mam do niej
wielkie zaufanie. Wskazówkę praktyczną
otrzymał też mój mąż. Na naszym pierwszym
spotkaniu ta mama powiedziała: – Powiedz swojemu mężowi (to polecił mój mąż, żeby powiedzieć – ojciec ojcu), aby akceptował tę sytuację od pierwszej sekundy, kiedy się
o niej dowie.
Jeśli chodzi o jego doświadczenie, to on jej nie
zaakceptował w
pierwszym momencie. To była jego ukochana
córeczka, z którą jeździli na motorach, taką mieli pasję… I ona kiedyś, przed
świętami przyjechała do domu na przerwę
studencką i oświadczyła, że czuje się mężczyzną.
Wynikła awantura i ta dziewczyna, tak, jak miała spakowane walizki, tak je wzięła i wyjechała, nie mówiąc, dokąd.
Miała dobry kontakt ze starszym bratem i
tylko on wiedział, gdzie jest. I powiedział: – Albo
będziesz akceptował fakt, że masz dwóch synów
albo będziesz stał przy
swojej prawdzie i miał jednego syna, a córkę na
cmentarzu. Wybieraj. –
Tak ten ojciec doświadczył prawdy o tym, jak te
dzieci się czują, jeśli nie
dostają wsparcia od najbliższej rodziny. I
podzielił się tym doświadczeniem z nami,
z drugim ojcem w podobnej sytuacji. Dla mnie
bardzo ważne więc są relacje między rodzicami
LGBT+, ponieważ one
dają poczucie wsparcia, zrozumienia, siły, bycia
razem i też jakby sprawczości. Jeszcze
nie wiem do końca, czy i gdzie ta sprawczość kiedyś będzie użyta, ale to, że nie jesteśmy sami w tej sytuacji, to
jest bardzo ważne.
A wracając do Akceptacji – w 2020 roku, w
trakcie prezydenckiej
kampanii wyborczej, zobaczyłam w telewizji
prezeskę Stowarzyszenia
Akceptacja, Anetę Dekowską, która przed Pałacem
Prezydenckim
pokazała niezwykłą odwagę, zwracając się do
prezydenta z apelem, aby
nie kłamał, nie wymyślał dla celów kampanii, że
„LGBT+ to nie ludzie,
tylko ideologia”. Że jest to coś wydumanego,
czym społeczeństwo ma się
zarazić i młodzi ludzie mają się nawzajem
namawiać i iść w świat za tym,
by – kolokwialnie, tak, jak to podczas kampanii
było użyte – zmieniać
płeć, rano mieć taką, a wieczorem inną…To jest
coś tak potwornego,
nieludzkiego – trudno mi zrozumieć, że ktoś
potrafi używać takiego
instrumentu przeciwko innym ludziom. Osoby,
które głoszą istnienie
takiej ideologii, są pozbawione wyobraźni,
empatii. Nie wiem, czy nie
znają nikogo takiego? Myślę, że znają, tylko nie
chcą się zastanowić nad
tym, jak straszną krzywdę robią, głosząc
publicznie nieprawdę. A
najgorsze jest to, w jakim celu to robią – by po
prostu zdobyć władzę, podzielić społeczeństwo.
I nie patrzą na krzywdę ludzi. Bo to nie jest tak, że sąsiadka mówi coś sąsiadce, a trzecia sąsiadka może to
zweryfikować. Jeżeli osoba publiczna,
polityk tak wielkiej rangi jak osoba startująca w wyborach prezydenckich czy do parlamentu, głosi takie
hasła, to dla zwykłych obywateli, którzy
nie interesują się tematem, jest to pewnik, że istnieje ideologia gender, ideologia LGBT+, która zakłada, że jeżeli
będziemy namawiać młodych ludzi, by stali się
lesbijkami, gejami czy osobami
transpłciowymi, to oni rzeczywiście tak zrobią. I odrywają te swoje teorie zupełnie od tożsamości osób, od ich praw
naturalnych, cech, z którymi ludzie się
rodzą, które są wpisane w budowę ich mózgów, cech anatomicznych, po prostu – cech danego człowieka.
Dlatego
jak zobaczyłam w mediach Anetę Dekowska w 2020 roku przed
Pałacem Prezydenckim, posłuchałam, jak mówiła,
to znalazłam w
internecie Akceptację i napisałam maila z
zachwytem i podziwem.
Podziękowałam, że tak odważnie wystąpiła publicznie
i zaprotestowała,
podkreślając: „Stop! Jesteśmy ludźmi, rodzicami,
zobaczcie! My znamy nasze dzieci
najlepiej i wiemy, co jest prawdą. Nikt za nas nie będzie głosił niestworzonych historii. To my jesteśmy prawdą, my,
rodzice, i nasze dzieci. I ich historie!”
I tak znalazłam się w Akceptacji. W procesie
uzgadniania płci naszego
dziecka i całym procesie tych zdarzeń brali
udział mój mąż i starszy syn, i wszyscy
jesteśmy bardzo wdzięczni za to, że istnieje takie stowarzyszenie i inne organizacje, które działają na
rzecz osób LGBT+.
Bo w naszym kraju, w tym układzie politycznym,
jaki jest, akceptacja
osób LGBT+ jest w bardzo złej kondycji.
Wspieramy z mężem nasze
dziecko i dlatego mąż też postanowił, że zapisze
się do stowarzyszenia. I tak znaleźliśmy
się w tej organizacji.
Jako Akceptacja mamy kontakty osobiste i
zdalne, ale czy masz
wokół siebie też relacje z innymi rodzicami
(oprócz sąsiadki, o
której mówiłaś) i jeżeli tak, to dlaczego dobrze
jest je mieć?
– Tak, mam kontakt jeszcze z innymi mamami osób
transpłciowych,
które się do mnie odezwały. Historia jest taka,
że ta mama, którą
poznałam dzięki nauczycielowi języka
angielskiego, będąc kiedyś u
fryzjera uczestniczyła w rozmowie, podczas
której się okazało, że ktoś
potrzebuje kontaktu do innych rodziców. I
zadzwoniła do mnie z
pytaniem, czy zgodziłabym się porozmawiać z tą
mamą. Nota bene
pierwszy kontakt był z mamą spod Warszawy, więc
to nie są tylko
kontakty z osobami z okolicy. To fryzjerka
potrzebowała kontaktu dla
swojej znajomej i z tą mamą z Warszawy
rozmawiałyśmy dwa lub trzy
razy przez telefon. Było jej trudno, bo ojciec
nie akceptował
zupełnie sytuacji, wyjechał za granicę, nie
chciał mieć kontaktu z
dzieckiem. Dziadkowie też nie akceptowali tego dziecka,
ono się
wyprowadziło z domu, mieszkało w internacie, bo
było jeszcze w wieku szkoły średniej… To bardzo trudna sytuacja, gdzie
kontakt był w
zasadzie tylko z mamą. Ona dzwoniła do mnie
kilka razy, opisałam jej tę
ścieżkę lekarzy – po prostu opowiedziałam, jak
wygląda procedura, jaki
lekarz najpierw, jaki potem i jak następnie
przebiega sprawa w sądzie.
My wtedy, kiedy poznałam tę mamę spod Warszawy,
byliśmy już na
etapie wniesionego pozwu o uzgodnienie płci,
czyli to był 2018 r.
Kolejną mamę poznałam, działając w
stowarzyszeniu związanym z
konną pasją naszego dziecka. Wtedy też mama z
sąsiedniej
miejscowości zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy
możemy się spotkać
w związku z tym, że ma transseksualne dziecko.
Spotkałyśmy się jakoś
tak w 2019 r. i do tej pory dzwonimy do siebie.
Ona miała pięcioro
dzieci, straciła jedno z nich, córkę, która
zmarła nagle. Okazało się, że
miała genetyczną wadą serca. Ta mama była w
żałobie, a jednocześnie
syn oświadczył jej, że czuje się dziewczyną,
kobietą. Zaczął malować
paznokcie, chodzić na wysokich butach, farbować
włosy itd. Jak się
spotkałyśmy, to ona po prostu wylała morze łez.
Była zrozpaczona, bo
miała świadomość, zresztą syn jej to powiedział,
że jak nie zaakceptuje
sytuacji, to on nie wie, jak to się skończy, bo
on wie, że nie jest
chłopcem. Czuje to i nie będzie słuchał nikogo,
słucha siebie. Ona czuła
rozpacz, była w żałobie po córce, samotnie
wychowywała tę czwórkę dzieci, jej mąż zmarł
kilka lat wcześniej. Mieszkała z
teściową, która nie akceptowała sytuacji uzgodnienia płci, zupełnie to odrzucała. I ona była zrozpaczona…
Podzieliłam się z nią moim doświadczeniem
i doświadczeniem naszej rodziny, powiedziałam jej, oczywiście anonimowo, o tej innej rodzinie, mamie, którą poznałam
na samym początku. Opowiedziałam jej o drodze,
którą przeszliśmy, że
to nie jest takie straszne, wszystko można
powoli poukładać i zakończyć
happy endem, pod warunkiem, że jest miłość i
akceptacja. W
porównaniu do innych rodzin, sytuacji, gdzie są
np. ciężkie choroby,
nasze dzieci – mimo że z taką trudną dysfunkcją,
bo muszą się zmierzyć z całym otaczającym światem i powiedzieć ludziom wokół, że „słuchajcie, ja byłam X, jestem dalej X, ale
mam inną tożsamość płciową” – nie mogą z
tym zostać same. Muszą dostać wsparcie,
pomoc najpierw od najbliższych osób, tych, od których mają prawo wymagać miłości bezwzględnej i bezwarunkowej, a
potem otrzymają też wsparcie od swoich
przyjaciół. Część nie zrozumie, odejdzie,
ale część zostanie, a jeszcze kolejna część odejdzie, ale potem wróci…
Tak? Są też takie przypadki?
– Tak, zdarza się, że ktoś nie rozumie, nie wie,
czy da radę się z tym
zmierzyć jako osoba, na oczach której ten proces
się dzieje, i gdzieś tam
się wycofuje, ale potem wraca. Tak bywa… Więc jeżeli w tym wszystkim będzie to, co
najcudowniejsze na świecie – akceptacja,
to wszystko dobrze się ułoży.
No właśnie chciałam cię zapytać, co słowo
„akceptacja” dla ciebie
znaczy? Na podstawie twojego życia, twoich
doświadczeń.
– Akceptacja według mnie oznacza zgadzanie się
na to, czego nie mogę
zmienić, bo nie mam na to wpływu. Bo to jest coś
większego,
naturalnego, a natury nie powinno się zmieniać.
Akceptacja to jest
bezwarunkowa miłość. Bycie i słuchanie wtedy,
kiedy osoba, która
potrzebuje naszego wsparcia, prosi cię: – Bądź
uważny/uważna, podaj
mi rękę! – I jeżeli to zostanie spełnione, to
mamy sukces. Mamy przede
wszystkim żywe dziecko, dziecko, które realizuje
się, dąży do swojego
szczęścia, zostaje w społeczeństwie, odnajduje
się w nim w nowej
tożsamości i się w nim realizuje. Jest
wspaniałym człowiekiem.
Natomiast brak tej akceptacji w skrajnych
warunkach prowadzi do tego,
że osoby transpłciowe odbierają sobie życie. Bo
jeżeli czują się
niekochane, niepotrzebne, bezwartościowe, to po
co mają żyć?
Odchodzą…
Pozwolenie
na to, żeby człowiek dążył do życia w zgodzie ze swoją
tożsamością, do uzgodnienia płci, to jest po
prostu prawo, które mu się
należy. I to jest proces, w którym należy go
wspierać. Kto powinien to
robić? Rodzice, przyjaciele i całe społeczeństwo,
bo mam wiele
informacji o osobach, wiele takich osób znam,
które po uzgodnieniu płci
są podatnikami płacącymi podatki, zakładają
rodziny w różnych formach,
są wartościowymi ludźmi. Więc dlaczego poprzez
jakąś wymyśloną historię o rzekomej ideologii
ktoś chce takich ludzi niszczyć? Jakim prawem?! Ani boskim, ani ludzkim. W żadnym miejscu Pisma Świętego – co
prawda nie studiuję go aż tak dokładnie,
ale jestem katoliczką, mam 54 lata, wychowano
mnie w religii katolickiej, wiele lat praktykowałam – nie spotkałam się i nie słyszałam, żeby Pan Jezus odrzucił
jakiegokolwiek człowieka, żeby
jakiegokolwiek człowieka wykluczył. Wszystkich zapraszał do siebie, więc nie wiem, na podstawie jakich prawd, jakich
nauk ludzie nagle zaczęli wykluczać innych z
rodzin, ze społeczeństwa. Dlaczego
odbierają im prawo do życia zgodnie ze swoją tożsamością.
Ty dajesz akceptację, rozsiewasz jej ziarna
dokoła, czy masz
poczucie, że ją wokół siebie masz, macie jako
rodzina?
– Tak, mam poczucie akceptacji przede wszystkim
wśród najbliższej
rodziny – mój ojciec (bo mama już dawno nie żyje
i rodzice męża też), ciotki, wujkowie, kuzynostwo, ponieważ – zgodnie z
tym, co
przekazała mi w pierwszych słowach mama osoby
transpłciowej, którą
jako pierwszą spotkałam na swojej drodze – nie ukrywam
tylko mówię o
swojej rodzinie. Mam też akceptację ze strony
sąsiadów, których też, jak
już mieliśmy diagnozę odnośnie naszego dziecka,
na imprezie ogólnej,
imieninach mojego taty, poinformowaliśmy (byli
też sąsiedzi rodziców), o
naszej sytuacji. I otrzymaliśmy akceptację.
I co jeszcze? Żeby mi nie uciekło – mama spod
Warszawy, mama z miejscowości obok, mama, którą zabrałam do Akceptacji na nasze ostatnie spotkanie – one powiedziały mi,
że to, co usłyszały ode mnie, te wskazówki,
takie praktyczne, po kolei do jakich
specjalistów się udać i to, co usłyszały ode mnie o naszych relacjach rodzinnych, czyli po prostu o akceptacji i
zaufaniu, dało im ogromną siłę i
wsparcie. Otarło im łzy rozpaczy. Te trzy mamy, które trafiły do mnie po tym, jak ja już przeszłam tę drogę, to były
mamy zrozpaczone, tak mogę powiedzieć.
Dzisiaj, jak z nimi rozmawiam to jest w nich nadzieja i niesamowita siła.
Wspominają nasze spotkania, z których ją czerpały, bo matka matkę zrozumie najlepiej, i to jeszcze matka
dziecka, które ma tę samą dysfunkcję.
Więc myślę, że to jest ogromna pozytywna
wartość. To bardzo ważne – jeśli się usłyszy
takie historie i wierzę, że to rzeczywiście pomaga. Myślę, że każdy, kto
potrzebuje pomocy, po tę pomoc sięgnie. Może
sięgnąć, nie powiem, że powinien, ale
myślę, że wybierze możliwość skorzystania ze wsparcia. Bo to nic nie kosztuje – spotykamy się za darmo, nie
płacimy za to, że się wspieramy,
zakładamy krąg przyjaznych dusz, pozdrawiamy za każdym razem nasze dzieci – ja czuję się ich chrzestną matką – i tak
zdobywa się poczucie, że „nie jestem sama”, jest
nas więcej. Jako mama wiem, że
stowarzyszenie mam, rodziców, rodzin jest
potrzebne, ważne i daje poczucie pewności, że
jesteśmy po dobrej stronie mocy, tzn. nasze historie są autentyczne i żadna
siła nie jest w stanie zbudować muru między nami a naszymi dziećmi.
Na podsumowanie – co chciałabyś przekazać
innym rodzicom?
– Żeby się nie bali być z dzieckiem – to przede
wszystkim. Żeby trwali
przy tym dziecku i wspierali je bez względu na
okoliczności, otoczenie,
bo ja miałam to szczęście, że nie spotkałam się
praktycznie z żadnym
atakiem bezpośrednim – oprócz ataku ogólnego w
kościele, gdzie
podczas mszy w czerwcu 2020 r. wypowiedziane
były słowa, że LGBT+ to organizacja, która terroryzuje,
zagraża polskim rodzinom, czyli nie wskazywano mnie palcem, ale poczułam się dotknięta, urażona i przede wszystkim
oburzona. Ale prócz tego, w codziennym życiu,
nie spotkałam się z obrazą, wytykaniem
palcem, że moja rodzina jest taka czy taka… A więc apeluję do rodziców, żeby wspierali swoje dzieci,
okazywali im miłość bezwarunkową, byli z
nimi wtedy, kiedy te dzieci wołają o pomoc, proszą o nią. Kiedy widać, że tej pomocy potrzebują. Żeby
akceptowali.